Kibuc – „…spółdzielcze gospodarstwo rolne w Izraelu, w którym ziemia i środki produkcji są własnością wspólną. Mieszkańcy kibucu nie mają własnego majątku, posiadają równe prawa i obowiązki; decyzje dotyczące strategii gospodarczej i podziału dochodów podejmuje walne zebranie kibucników; ono też wybiera komitet kierujący życiem kibucu między walnymi zebraniami”.
Już od samego czytania robi się mdło. Od dziecka, kiedy słyszę “komunizm” choc nie wiem nic o nim z praktyki, wiem, że kojarzy się z czymś tak durnym, że aż śmiesznym. Z utopią i nigdy nie zrealizowanym snem ludzi marzących o prawdziwej równości i “sprawiedliwym dobrobycie”. Czyli czymś, z grubsza rzecz biorąc, niemożliwym.
A jednak taki model na pewnym poziomie, z pewnymi ludźmi “na pokładzie” może się sprawdzać. Czas, który spędziłam w kibucu Sde Boker na południu Izraela określiłabym jako upojny. Bynajmniej nie z powodów romantycznych! Nie wiedziałam, że można się w ogóle upoić jakimś miejscem, ludźmi, atmosferą, do czasu kiedy nie pojawiłam sie w tym szczególnym miejscu. To znaczy bywałam się w wielu miejscach gdzie było “cudownie”, “pięknie” czy “zaje…fajowo” ale to nie to samo.
Mówiąc o atmosferze kibucu, chcę podkreślić, że nie chodzi o miejsce, a o ten szczególny mikroklimat, wartość dodaną, którą tworzą konkretni ludzie, ich osobowości i duch wspólnoty.
Nibylandia.
Pamiętacie film “Niebiańska plaża” z Leonardem di Caprio? Przez pierwszych kilka godzin miałam wrażenie, że to właśnie taka osada hipisów, zdala od realnego świata. Złożona z grupy indywidualistów, którzy muszą być dostatecznie oryginalni, by wybrać życie w takim stylu. Osada skazana ostatecznie na kłótnie, tęsknotę za “życiem w mieście” i różnorodnymi dobrami tego świata.
Wdając się jednak w kolejne rozmowy z kibucnikami, obserwując ludzi przy pracy, w czasie odpoczynku i zabawy dotarło do mnie, że to świetnie zorganizowane miejsce z ludźmi o szczególnych potrzebach i specyficznej osobowości. I tylko dzięki wybrednej weryfikacji członków kibucu, to miejsce ma tak szczególny i magiczny charakter. Co więcej, miejsce doskonale prosperujące finansowo.
Zatem…Jak się tu żyje? Jakie są zasady? Jak zostać członkiem kibucu? Co można mieć a czego nie? Co jest dozwolonym posiadaniem, a co już jest luksusem? Jakim trzeba być człowiekiem, żeby pasować do kibucowej rzeczywistości? Czy na dłuższą metę można być szczęśliwym w tak hermetycznym środowisku? Itd.
Brenda experience
Brenda – wieloletni członek tego kibucu, która gościła mnie przez dwa dni ugasiła jedynie pierwszy ogień ciekawości. Odebrała mnie z autobusu, przywitała z otwartymi ramionami, wykrzykując moje imię. Najwyraźniej trochę za głośno, bo pasażerowie oglądnęli się z nami z ciekawości. Idziemy do jej domu. Wchodzę i…. z oczu spadają mi łuski błędnych wyobrażeń o komunistycznych spółdzielniach…air condition, plazma na ścianie, wieża hi-fi, z której delikatnie “sączy się” jakaś operowa aria. Przytulny, niewielki pokój dzienny, sypialnia, łazienka, dwa pokoje dziecinne. Dzieci dawno wyszły z domu jak i z kibucu. Brenda i jej mąż dochowali się bliźniaków, którzy mają po 40 lat. Jeden z nich żyje we Włoszech, drugi w Izraelu. Ich zdjęcia zdobią wszystkie ściany mieszkania.
Brenda mnie nie zna. Nie wie kto ja właściwie jestem. Dostała tylko telefon z “kibucowej centrali”, że przyjedzie dziewczyna z Polski. Brenda gości niemal wszystkich. Nie płacę nic. Gościna jest na 150%.
Będąc prosto z podróży pozwoliłam sobie usiąść na chwilę na kanapie, ale Brenda miała najwyraźniej inny plan na mój pobyt. Natychmiast zarządziła, że musimy przejechać się po Kibucu, zobaczyć, co i jak, pójść na basen, zjeść wspólnie kolacje itd. Od tego momentu właściwie widzę tylko plecy Brendy. Ciągle jest przede mną, przemieszcza się biegiem, a wyprzedza mnie na rowerze. Przewodzi, opowiada, śmieje się, jest w swoim żywiole. Warto, żeby tylko na marginesie nadmienić, że Brenda to nie żywiołowa 20-dziestolatka tylko, sprężysta i radosna 70-latka. Pochodzi z Edynburga. Przyjechała do kibucu w latach 60. Z kibucowej pensji zjeździła cały świat, od Chin po Amerykę Południową. Oczywiście nie śpi w Hiltonie. Częściej w hostelach lub u znajomych, ale czerpie z podróży pełnymi garściami.
W Kibucu nikt nie ma samochodu na własność. Są natomiast wspólne samochody do wypożyczenia. Trzeba zarejestrować się w wewnętrznym systemie internetowym-takim kibucowym intranecie, podać datę i godzinę. Za paliwo kibuc i kibucnik płacą po społu. Śniadania i obiady lub czasem kolacje serwowane są w kibucowej stołówce. Jakiś czas temu z uwagi na powody finansowe poddano pod głosowanie, czy wspólne jedzenie powinno być utrzymane. Przegłosowano, że powinno, gdyż spotykanie się przy okazji posiłków pełni ważną funkcję społeczną, wspierającą i łączącą wspólnotę.
Szczęśliwa rutyna
W Sde Boker jest ok 100 stałych członków, czyli takich, którzy korzystają ze wszystkich przywilejów (comiesięczna wypłata, świadczenia, benefity, praca) ale też posiadają wszystkie wynikające z tego tytułu obowiązki (praca na rzecz kibucu, uczestniczenie w organizacji życia społecznego, opieka nad wolontariuszami).
Pozostałych ok 300 osób, które kręcą się po kibucu to dzieci, które nie mają statusu członków, dopóki nie przejdą właściwej weryfikacji, wolontariusze, oraz młodzi ludzie, którzy przygotowują się do służby w armii, przeważnie w wieku 18 lat.
Nie jest więc tak, że to hermetyczna społeczeność. Co chwile zmieniają się twarze “gości”. Wpadają na kilka miesięcy, pracują, zdobywają doświadczenia, mają swój wkład w życie społeczności, a potem wyjeżdzają. Najczęśniej odmienieni, bardziej spokojni, poukładani. Mówią, że znaleźli pokój w sercu po pobycie w kibucu. Doświadczyli, że nie potrzebują wiele żeby szczęśliwie żyć. Niektórzy przechodzą swój odwyk od social mediów, pracy za biurkiem czy głośnego klubowego życia. 21 letni Ram był w różnych miejscach, ale w kibucu czuje się autentycznie szczęśliwy, spokojny, korzysta ze spokojnego, regularnego, rytualnego życia. Docenia pozytywne strony rutyny. Za największą zaletę kibucowego życia uważa poczucie wspólnoty. Świadomość, że ludzie Cię znają i dbają o Ciebie, a Ty możesz dbać o nich. Pewnie dlatego Ram najlepiej odnalazł się w pracy z kilkuletnimi dziećmi w przedszkolu. Ma satysfakcję, że może ich uczyć życiowych, społecznych umiejętności. Nie tęskni za głośnym miastowym życiem. Nie ma facebooka, ani whats upa. Po pracy około 16, idzie na basen popływać, porozmawiać z kolegami. Potem godzinami siedzi na hamaku, czytając książki, rozmawiając z ludźmi. Czasem pomoże komuś w ogrodzie. Ram jest w kibucu od 3 lat. Na pytanie czy widzi życie swoje i swojej przyszłej rodziny w tym właśnie miejscu odpowiada, że to bardzo możliwe, że tu właśnie osiądzie na stałe po armi i studiach.
Drobne na baton? A po co?
Jeśli między śniadaniem, a obiadem najdzie Cię ochota na jakiś owoc lub łakocie możesz wybrać się oczywiście do sklepu…bezgotówkowego. Wchodzisz, ściągasz z półki co tam chcesz i idziesz do kasy. Jednak przy kasie jedyne, co musisz zrobić, to uśmiechnąć się, podać numer swojego członkostwa i zapytać o zdrowie Panią “kasjerkę”. Kasjerkę w cudzysłowiu, bo jak nazwać osobę, która nie kasuje, nie przyjmuje ani nie wydaje pieniędzy. Tylko siedzi i wprowadza dane do komputera? Sklepowa urzędniczka?:)
Wartość Twoich zakupów jest automatycznie ściągana z Twojego miesięcznego konta, tak jak wszystkich kibucników. To co ciekawe to to, że wypłata jest roczna. Kibucnicy mają roczną pensję, która jest alokowana na każdy miesiąc. Można jednak dokonać “przesunięcia” z jedego miesiąca na drugi. Wedle potrzeb.
Brenda co do zasady jest już na emeryturze, więc mogłaby siedzieć codziennie do góry brzuchem. Nie jest jednak możliwe. Brenda musi być aktywna. Chce pracować dalej. Pracuje więc w pralni na pół etatu. Jak się można domyślać w domu nie ma pralek. Przynosi się ubrania i wrzuca do kilkunastu pojemników podzielonych na kategorie: spodnie, skarpetki, bluzki, majtki, zasłony, mundury, pościel, akryl, wełna itd. Kto Ci lepiej upierze jak w kibucu? Ja wrzucam wszystko do jednej pralki i świat kręci się dalej, choć pewnie moja mama chciałaby, bym jako porządna gospodyni przywiązywała do tego większą uwagę.
Aż prosi się żeby użyć sformułowania “brudy pierze się wspólnie”, co może być prawdą zarówno w przenośni jak i w praktyce. Bowiem pralnia jest dla wszystkich. Każde ubranie ma swój indywidualny numer, a każdy kibucnik swoją półkę, z której po 24 godzinach odbiera swoje ciuszki. Co do wspólnego prania brudów w znaczeniu przenośnym, to mam na myśli, że bardzo często problemy indywidualnych ludzi są problmemami wspólnoty w dobrym tego słowa znaczeniu. Jak powiedział Ram – w kibucu wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich.
Jest basen, ogródki dla dzieci w różnym wieku, jest szkoła i jest pielęgniarka. Lekarze przyjeżdżają co jakiś czas do kibucu, lub kibucnicy przyjeżdzają do nich do pobliskiej Beer Shewy.
Samo miejsce przypomina kwitnącą, leśną oazę. Niby nic takiego, ale jeśli uświadomimy sobie, że Sde Boker jest na pustyni zostaje tylko miejsce na westchnienie z zachwytem, podziwem i zazdrością.
Przywilej życia w kibucu
Kibuc nie jest przywilejem dla wszystkich. Tytuł członka Kibucu otrzymują najbardziej wytrwali. Bowiem sam proces jest trudny, trwa do 3 lat, a rezultat, czyli pozwolenie na osiedlenie się w kibucu nie do końca jest zależne od starającego się. Wykonywane są testy psychologiczne w tym grafologiczne. Tworząc tak unikalną wspólnotę trzeba uważnie pilnować, by ktoś nie zburzył latami budowanej atmosfery spokoju, życzliwości i skromności. Dobrze wiemy, jak jednak jednostka może pociągnąć za sobą tłumy niekoniecznie w dobrym kierunku. Ma to swoje czarne strony. Boli, gdy przykładowo dzieci, które osiągną pełnoletność mogą nie zostać zaakceptowane przez wspólnotę. To jest smutne dla rodziców i trudne. Ale zasady są jasne, a wymagania ostre, bo kibuc, aby utrzymał się w dotychczasowej formie musi być surowy.
Celowo nie wspomniałam jeszcze o tym, że kibuc Sde Boker jest znany z tego, że mieszkał i pracował w nim Ben Gurion – pierwszy premier Izraela- “ojciec założyciel”. Oczywiście byłam w muzeum poświęconym jego pamięci i niemal każdy Izraelczyk nie tylko wie gdzie jest ten kibuc, ale i był tu przynajmniej raz z jakąś szkolną wycieczką. Dla mnie jednak najważniejsze było zobaczenie ludzi, oddychanie tym samym powietrzem. Dwa dni to kropla w morzu. Mam zaproszenie od Brendy o każdej porze dnia, miesiąca i roku żeby wrócić. Na pewno skorzystam. Może już niedługo, bo potrzebuję wyciszyć zmysły. A tam przyszło to tak łatwo jak nigdzie wcześniej.