Zbierałam się do tego materiału zbyt długo. Wróciwszy z Betlejem w połowie lipca tego roku nie wiedziałam, czy mam moje materiały natychmiast spalić, usunąć, czy może wręcz przeciwnie – zachować w razie potrzeby, gdyby przyszło mi się tłumaczyć z lekkomyślnej wycieczki na terytoria w środku trwania konfliktu.
Otóż razem z moim przyjacielem Sebą – z fundacji Helping Hand Coalition, z którą współpracuję w ramach projektu Izrael Friendly decydujemy się pojechać do Betlejem. Jest środek wojny w Gazie. Atmosfera gęsta zarówno w Izraelu jak i w Autonomii Palestyńskiej, w której granicach znajduje się to miasto.
Skąd taka decyzja? Na moim fanpejdżu, co jakiś czas wybuchają internetowe wojny – przeciwników ze zwolennikami Żydów czy Arabów. Nieistotne. Mój projekt z założenia jest Izrael friendly, więc nie czuję się specjalnie odpowiedzialna, żeby niczym reporter TVP 1 od razu jechać do Gazy i dostarczyć jedynie słuszną wizję aktualnej sytuacji na froncie. (Dla reportera TVP, któremu udzieliłam krótkiej wypowiedzi w Askhelon znajdę chwilę czasu nieco później w tym również tekście).
Moją misją jest pokazanie Izraelczyków, ich różnorodności i pozytywnych aspektów tego narodu. Dlaczego? Bo osobiście uważam, że jest się czego od innych ludzi i narodów uczyć. Tak więc, jeśli już dopadła nas wszystkich ta cholerna wojna to czuję się w obowiązku zrelacjonować sytuację w Izraelu, a nie gdzie indziej. Co jakiś czas na mojej stronie padają zarzuty, że marny ze mnie reporter skoro tak o tym Izraelu ciągle gadam i pewnie jestem po prostu kupiona przez Żydów, żeby z tubą w ręku siać propagandę, a Ci bogaci Żydzi mnie z pewnością sponsorują.
Mój budżet pewnie wyglądałby dużo lepiej gdyby taka była prawda…Niestety szerzę swoje wartości i rozwijam zainteresowania w dużej mierze na własny koszt. Sama upraszam się o finansowanie projektu. Przekonuję, negocjuję, czasem proszę. Poszukiwanie sponsoringu na tego rodzaju działalność do uroczych nie należy.
Kiedy piszę ten tekst jestem w samolocie linii EL AL do Izraela. Przeszłam szczegółową ponad godzinną kontrolę. Pokazywałam wszystkie możliwe papiery, umowy ze sponsorami, maile, fanpejdż, nagrania video. Wszelkie dowody na to, że mówię prawdę. Nie mam taryfy ulgowej. Wciąż jeszcze nie wiem, czy wpuszczą mnie do Izraela. Z tym nigdy nie wiadomo, bo na lotnisku Ben Guriona obowiązują jeszcze inne zasady i ich tam “ani grzeje ani ziębi” czy ja robię projekt friendly czy whatever.
Także raz na zawsze zwracam się do tych z czytających, którzy uważają, że (tu cytat z ostatniego tygodnia) “Mosad wyprał mi mózg”, przekupili Żydzi czy sponsorują jeszcze jakieś inne służby. Mówię o Izraelu i o Izraelczykach z sympatią, sercem ale i uczciwością. Pewnie dlatego mój fanpejdż codziennie zmienia liczbę fanów. Nie staram się sprostać oczekiwaniom wszystkich sympatyków, Żydów, nie-Żydów. Dla mnie istotne jest to, że jestem w zgodzie ze sobą i z pomocą Boską mogę robić coś, co sprawia mi niezwykłą przyjemność – penetrować niezwykłą kulturę, mentalność i wartości, które mnie do siebie przyciągają. Na próżno szukać innych przyczyn.
Uff….ale wracając do Betlejem…Środek wojny, na facebooku, gdzie mam najbardziej bezpośredni kontakt z ludźmi lecą gromy krytyki o brak równowagi w moich materiałach, o brak wypowiedzi Arabów, Palestyńczyków, i że to skandal. Decyduje się więc na wycieczkę na terytoria. Biorę kamerę, przyjaciela i umawiamy się na wywiad z chrześcijańskim pastorem, który sprawuje posługę w Betlejem. Mamy również telefon do znajomego chrześcijańskiego Palestyńczyka – Majida, który ma nam służyć za przewodnika. Co do zasady czujemy się więc bezpieczni.
Zaraz po przekroczeniu checkpointu spokojny dotąd Seba zaczyna się wiercić i nerwowo czekamy na kontakt telefoniczny od Majida. W międzyczasie podchodzi do nas kilku tubylców i pukając bezpardonowo w okna samochodu oferują zegarki, słodycze i Bóg wie co jeszcze, obserwując przy tym bacznie z kim mają do czynienia. Pytają kim jestem, co tu robię. – To jest Karolina, reporterka z Polski - spokojnie tłumaczy Seba – Będziemy robić wywiad z pastorem tutejszego kościoła. Tłumaczenie uspokaja oblicze naszego tymczasowego arabskiego kolegi. Seba robi się coraz bardziej spięty. Spostrzega w lusterku za nami samochód i nabiera podejrzeń, że pozyskaliśmy właśnie “ochronę”. Mówię mu, że to przypadek, że tu jest zaparkowanych wiele samochodów. Widzę, że ma poczucie bycia obserwowanym, co go nerwowo rozstraja. Ja staram się być opanowana. Nie widzę zagrożeń. Bo w końcu, co może się stać? Przecież nie jesteśmy na planie Jamesa Bonda…chyba…
Po kilkunastu minutach udaje nam się spotkać pastora i kolegę Majida. Idziemy na wywiad. Pastor na wstępie od razu zaznacza, że nie będzie mógł odpowiedzieć na wszystkie pytania. Zapewne już zorientował się, że zechcę zapytać go o koegzystencję chrześcijańsko-arabską, o trwający konflikt itd. Cała rozmowa schodzi na manowce. Pastor najbezpieczniej czuje się w tematach religijnych. Opowiada o swojej misji, o rodzinie, o tym jak doświadczył działania Jezusa Pana w swoim życiu. Cytuje słowa Biblii. Wszystko to jest bardzo interesujące, ale niestety nie są to odpowiedzi na moje pytania. Atmosfera wywiadu jest daleka od komfortowej i płynnej. Widzę, że pastor “nie da się tknąć” jeśli chodzi o tematy społeczne i polityczne. Wspomina tylko o dużej frustracji w kontekście pomocy finansowej od innych chrześcijan. Daje się wyczuć, że on i jego społeczność jest pozostawiona sama sobie w tym trudnym miejscu i czasie.
Z wywiadu wychodzę z gorzkim poczuciem, że zmarnowałam godzinę, bo nie widzę nic ciekawego do zaprezentowania mojej widowni. Na szczęście Seba z Majidem proponują abyśmy przejechali się po ulicach Betlejem i spróbowali nagrać jakieś “setki” z ludźmi (setka, czyli krótka wypowiedź do kamery). Jedziemy na Uniwersytet. Piękna architektura, udekorowana drzewami oliwnymi, jasne, piaskowe mury. Pośrodku Uniwersytetu kaplica Kościoła Katolickiego. Studenci uśmiechnięci, z książkami pod pachą. Zaczynamy sondę. Majid skierowuje nas do konkretnych osób, które mają się wypowiedzieć do kamery. Wszystko dzieje się szybko, poznaję ludzi, ściskam różne dłonie. Cieszę się, że mogę zobaczyć świat “po drugiej stronie muru”. Pierwszy wywiad odbywa się w uniwersyteckiej kawiarence. Na pytania odpowiada młody 21 letni chłopak. Nadzwyczaj oswojony z kamerą i językiem angielskim. Zadaję krótkie 3-4 pytania, a są to: Jaka jest ich opinia o zaistniałej sytuacji w Gazie? Od czego ich zdaniem się zaczęło? Czy popierają działania Hamasu? I…czy Izraelczyk może czuć się bezpiecznie na ich terytorium?
Odpowiedzi mnie szokują. Ale nie ma się co dziwić. Przyszłam posłuchać “innej wersji” więc właściwie czego można się spodziewać. Słyszę, że ci młodzi ludzie popierają Hamas. Skarżą się na wielopokoleniowa walkę i chcą “jedynie spokoju”. Łapię się na tym, że czasem zaczynam z nimi dyskutować i na przykład zamiast Oni-Izrael używam formy MY. Skandaliczny błąd. Zupełnie niedziennikarski. Za bardzo identyfikuję się ze swoimi sympatiami…pomyślałam.
Liczyłam na wypowiedź przynajmniej jednej kobiety. Wskazałam nawet konkretną osobę w nadziei, że jeśli nie zna angielskiego, to po to mam przewodników, żeby mi pomogli. Dowiaduję się, że to niemożliwe, bo nie…Kolejna prośba o wywiad z wybraną przeze mnie osobą również została odrzucona…Jeszcze wtedy tego nie analizuję. Idę razem z flow. Nasi przewodnicy, (bo nagle nasza świta rozrosła się do 3 osób) prowadzą nas po budynku, dobierając osoby do rozmowy przed kamerą. Jestem zadowolona, wdzięczna, że udaje nam się rozmawiać i zyskać sympatię. Myślę sobie, że to będzie dobry materiał, że się Ci wieczni krytykanci, poszukujący “prawdziwej perspektywy Palestyńczyka” wreszcie “odczepią”.
Na pytanie, od czego zaczęła się wojna, studenci odpowiadają, że od spalenia arabskiego chłopca. Na pytanie, co myślą o trzech porwanych i zamordowanych Izraelczykach odpowiadają, że to nie jest prawdziwa historia i chłopcy tak naprawdę mieli wypadek w Elacie….uszy mi więdną, spoglądam na Sebę, rozumiemy się bez słów. W kolejnych częściach swoich wypowiedzi studenci mówią o nierówności, niesprawiedliwości. O tym, że nie czują, aby Izrael rzeczywiście dążył do pokoju. Mają dość tzw. “peacetalk”, bo przecież w Gazie trwa pełna premedytacji masakra matek i dzieci. Nie ma mowy o tunelach, rakietach, o “żywych tarczach”, jakby komentowali inny konflikt, zupełnie inną wojnę. Faktem jest, że życie w Autonomii Palestyńskiej, a już na pewno w Gazie do łatwych nie należy. Sytuacja jest napięta i jak słychać nawet z mojej sondy, są ku temu powody – antyizraelska propaganda Hamasu obecna jest w głowach kolejnych pokoleń. Przekonani o swoim skrzywdzeniu, o Izraelczykach-mordercach… o złej woli drugiej strony…Do tego dochodzą ogromne różnice na tle kulturowym i religijnym, czyli bój idzie o wartości, a o te walczy się najzacieklej.
Moi rozmówcy odpowiadają również na pytanie: czy Izraelczycy mogą się czuć bezpiecznie w Betlejem…Pada prosta i prędka odpowiedź: Nie, żaden Izraelczyk nie może czuć się bezpiecznie nawet we własnym domu. Nie spodziewałam się szczególnego zaproszenia i wyrazów przyjaźni wobec Izraela, ale takiej odpowiedzi również nie przewidywałam. Osłupiałam, bo zrozumiałam na własny wreszcie rozum, jak trudne jest budowanie jakiegokolwiek porozumienia jeśli z obu stron dysponujemy innymi informacjami. Z tego, co zdążyłam się zorientować Palestyńczycy uważają, że Izrael z jednej strony mówi o pokoju, a za chwile krwiożerczo i ich zdaniem bez powodu “rzuca się” na Gazę zabijając z premedytacją kobiety i dzieci. I nie ma takiej wątpliwości, której by Hamaska propaganda nie rozwiała. Z drugiej strony widzę i jestem w miejscach w Izraelu, gdzie Arabowie i Żydzi uczą się żyć obok siebie, a w wielu miejscach razem studiują, bawią się i leczą w szpitalach. To obrazek który jest nie do wyobrażenia w drugą stronę – Izraelczyków w Autonomii. To nie jest wynik propagandy. Nie oglądam TV w Izraelu bo nic z niej nie rozumiem. Ja po prostu tego doświadczam. Może nie ma między nimi wielkiej miłości, ale jest akceptacja i nieoficjalna zasada “nietykalności”. W sierpniu tego roku na tle wojny pewna para z Jaffo – Arab i Izraelka pobrali się. Takich małżeństw jest stosunkowo coraz więcej. Nic podobnego nie ma prawa wydarzyć się na terytoriach. Dlaczego? Żaden Izraelczyk, któremu życie miłe nie zamieszka na terytoriach.
A może chcesz pogadać z Hamasem?
Po kilku wywiadach na Uniwersytecie zapragnęłam udać się już w stronę wyjścia. Nie czułam się komfortowo z racji trudnych do ukrycia sympatii, z których wcale nie wynika antypatia do drugiej strony. Wręcz przeciwnie. Spotykam ludzi, nie narody. Nie mniej jednak serce zabiło mi niemiłosiernie szybko, kiedy jeden z naszych przewodników zachęcony kamerą i wolnością wypowiedzi zaproponował, byśmy nagrali również jakiegoś przedstawiciela….Hamasu….WHAT??? W Betlejem Hamas? W czarnych opaskach, z karabinem czy jak? Myślę sobie, że to chyba jakiś żart…aż taka odważna to nie jestem. Spoglądam więc na mojego “partnera niedoli” – Sebę i mówię, że chyba wolałabym się zastanowić, przygotować….nie wiem….mówię cokolwiek, bo czuję ryzyko. Mój przyjaciel najwidoczniej na chwile stracił rozum, bo naiwnie odpowiedział, że to dobra okazja, żeby się z nim spotkać, że to cenny materiał i “że co nam zależy?” Co ja biedna mam zrobić? Patrzą na mnie wszyscy jak w obrazek, czekając na godną niezależnego dziennikarza decyzję…Zgadzam się. Serce bije mi jak szalone….Zjawia się ów wspomniany rozmówca. Okazuje się, na szczęście, (a może wcale nie…trudno mi to dziś ocenić), że jest dziennikarzem i w ten sposób realizuje swoją misję “walki z okupantem”. Jego historia nie różni się niczym od poprzednich. W odpowiedziach wtóruje mu kolega. Padają te same argumenty i słowa.
Wychodzę z tego Uniwersytetu wyczerpana. Coś w tym wszystkim było nie tak. Zdałam sobie z tego sprawę nieco później analizując całą sytuację oraz przeglądając materiały. Niepokojący dla mnie był fakt, że rozmówców mi podsuwano i nie mogłam nagrać wypowiedzi żadnej kobiety, ani nawet wskazanych przeze mnie ludzi. Kiedy nagrywaliśmy wcześniej wywiad z jednym ze studentów, w tle przechadza się ów “dziennikarz kojarzony z Hamasem”…widzę to dopiero później na nagraniu. Co on tam robił? Ta propozycja, żeby spotkać się z kimś z Hamasu tak po prostu, przez przypadek na Uniwersytecie wydała mi się podejrzana. Niestety nie na tyle podejrzana, żeby się asertywnie z tego wycofać zawczasu. Nie wiem, czy to było zrządzenie losu, czy jakaś zaplanowana akcja. Nabrałam podejrzeń i ten stan trzyma mnie do dziś. Z Betlejem wyjechałam z ciarkami na plecach. To jest również część mentalności tego kraju. W czasie konfliktu, gdy dwie strony są w najwyższym stanie gotowości nie wolno bagatelizować szczegółów i liczyć na to, że świat jest przewidywalny i bezpieczny. Poczucie ograniczonego zaufania weszło do mojego repertuaru dopiero teraz, w tych okolicznościach i czasie.
“YouTube przyjmie wszystko”
Internet przyjmie wszystko. Każdy może być dziś reżyserem swojego własnego spektaklu, wrzucić coś w internetowy eter i próbować przekonać opinię publiczną do swoich racji. Chyba nie było do tej pory tak zaciekłej walki o internetowych przyjaciół jak podczas ostatniej wojny w Gazie. Płakać mi się chcę kiedy ktoś wstawia na mój fanpage linki do filmików, na których rzekomo żołnierze IDF “dla zabawy” strzelają do dzieci, kopią arabskich przechodniów na ulicach Gazy, a 18 letni izraelski chłopak na facebooku chwali się ponoć wystrzelaniem 13 arabskich dzieci, co jest opatrzone komentarzem jakoby w izraelskich służbach panowała konkurencja, który snajper uzyska lepszy wynik w tej konkurencji… Jest też filmik, na którym kilku religijnych Żydów z pejsami radośnie wymachuje bagnetem i biją arabskich cywilów. Oglądałam te filmiki. Na żadnym z nich nie widać twarzy “bohaterów”, widać “kopiące nogi”, nie brakuje oczywiście uniformu, który należy kojarzyć z IDF, wyraźnie widać pejsy i to, że to radośni, bezwstydni, religijni Żydzi. Czuć propagandą na kilometr, ale kogo to obchodzi…przecież liczby ofiar w Gazie tylko potwierdzają jak strasznymi ludźmi są Ci okropni Żydzi. Łatwiej w to uwierzyć niż poddać w wątpliwość i sprawdzić, niż przeanalizować sytuację, poznać standardy pracy IDF, spróbować sfalsyfikować dotychczasową dominującą hipotezę. Takie filmiki Ja czy Ty możemy wyreżyserować w domu z przyjaciółmi…Zastanawiające jest także, że nie brak natomiast licznych filmów z przywódcami Hamasu, którzy odsłaniają swoją twarz i mówią wprost, że żaden Żyd przy życiu pozostać nie powinien i nie ma takiej broni której byśmy w tym celu nie użyli. Gdybyś był na miejscu takiego Żyda co byś myślał?
Kiedy porywani są izraelscy chłopcy na ulicach Gazy trwa uroczysta feta, a ludzie dostają darmowe cukierki. Kiedy z rąk izraelskiego fanatyka ginie arabski chłopak, Izraelczycy popadają w szał z nienawiści do tegoż właśnie bezwzględnego Żyda. A liczne żydowskie rodziny ruszają do domu jego rodziców, by udzielić im wsparcia, przeprosić za nie swoje czyny i prosić o wybaczenie. Naród jest wstrząśnięty i czeka na proces, by ukarać winnych. To jest zasadnicza różnica na poziomie wartości, która czy tego chcemy czy nie, ma diametralne znaczenie w tym konflikcie. Dlatego właśnie stoję po stronie Izraela. Dlatego wypowiadam się tak, a nie inaczej. Słucham ludzi, zapoznaję się ze standardami pracy IDF, czytam dane historyczne, odnoszę to do mojego systemu wartości. Widzę poszanowanie różnorodności po stronie izraelskiej, ale nie widzę jej po stronie “hamaskiej”. Celowo nie używam określenia “Palestyńczycy” ponieważ bazując na tym, co już wiem nie odważyłabym się wrzucić wszystkich do jednego worka. Tego nie wolno robić nigdy. Ten problem poruszył Mayer arabsko-żydowskiego miasteczka Abu Gosh (filmik dostępny na YT na kanale Izrael Friendly) w odpowiedzi na pytanie, co o wojnie sądzą Palestyńczycy – Issa Jaber, Mayer Abu Gosh, spojrzał na mnie jakbym urodziła się dopiero wczoraj i zapytał: ale o których Palestyńczyków Ci konkretnie chodzi? I tak właśnie w Tel Avivie spotkałam Palestyńczyka ze wschodniej Jerozolimy, który również cierpiał z powodu wojny. Interes mu się nie kręcił i mówi, że ta ciągła walka i wzbudzanie nienawiści przez Hamas uderza w nich bezpośrednio…Podobnie w Izraelu różni są Żydzi. Panuje tu wolność słowa i demokracja, więc demonstracje pro i przeciw wojnie i rządowi są na początku dziennym i dopóki taka wolność jest dawana ludziom dopóty czuję się bezpiecznie, gdyż tam gdzie jest dyskusja i negocjacje tam nie ma terroru i autorytaryzmu, a tych się boję najbardziej.
Bonus
Zaraz na początku konfliktu zadzwonił do mnie dziennikarz z jednej z polskich państwowych telewizji. Chciał nakręcić wypowiedź na temat obecnej sytuacji w Izraelu. Jakimś cudem złapaliśmy się dopiero kilka dni później w Askhelon przy szpitalu, gdzie razem z grupą wolontariuszy bawiłam się z tamtejszymi dzieciakami. Dziennikarz zapytał mnie o moje odczucia jako turystki, o szanse na pokój, o nastroje. Następnie zaprosiłam go do szpitala, żeby przy okazji nakręcił setkę z organizatorem eventu dla dzieci poszkodowanych przez los, także tych, które w obliczu syren biegły do schronu i uległy różnym wypadkom. Ów dziennikarz już w pierwszym swoim pytaniu ujawnił swoje założenia. Natychmiast zapytał: a gdzie są dzieci palestyńskie? Pytanie o tyle niefortunne, bo my wolontariusze przyszliśmy do szpitala bawić dzieci do szpitala bez względu na ich narodowość, a poza tym, nawet jeśliby były, co się często w Izraelu zdarza, nikt zapewne nie spostrzegałby tego jako jakiś szczególny ewenement. Od razu było wiadomo, że dziennikarz szuka potwierdzenia dla swojej tezy. Ale to, co zobaczyłam wieczorem w telewizji wbiło mnie w fotel. Materiał był tak do granic stronniczy i wyreżyserowany na modłę dziennikarza, że mi ręce opadły. Nie wiedziałam, że możliwe jest takie zacytowanie mojej wypowiedzi, że w jednej chwili posłużyłam Panu dziennikarzowi jako tuba jego tezy. Z offu wydobył się głos: “Według Karoliny Czyżowskiej, blogerki Izrael Friendly wojna wisi na włosku”. Nic takiego z moich ust nie padło. Moja wypowiedź była wyważona i skupiona na trudnościach w porozumieniu między dwoma różniącymi się diametralnie narodami. Mówiłam o emocjach Izraelczyków do Palestyńczyków. O tym, że nie spostrzegam nienawiści u ludzi, w którymi rozmawiam. O tym, że dla żadnej ze stron ten konflikt nie jest na rękę. Ale co tam….czy to istotne co się powie? Jak się okazuje nie bardzo…I tak w materiale Pana dziennikarza zabrzmiałam jak rasistka, która uważa, że jedynym wyjściem z sytuacji jest konflikt zbrojny. Co do cholery w ogóle nie było prawdą…Na swojej skórze odczułam po raz pierwszy tą emocję, która towarzyszy wielu obywatelom Izraela…..nie ma sensu nikomu niczego tłumaczyć. I tak powiedzą swoje.