W życiu każdego emigranta przychodzi taki czas, że trzeba zacząć uczyć się języka tubylców. To ważne jeśli chce się znaleźć lepszą pracę, być samodzielnym i nie mieć statusu wiecznej turystki. Otaczają mnie hebrajskie napisy, reklamy, wiadomości. Chcę je wreszcie zrozumieć. Chodzę do izraelskich urzędów, sklepów i czuję, kiedy ludzie traktują mnie z większym zaufaniem jeśli znam parę słów po hebrajsku, a i znajomość języka może czasem uchronić Cię przed prozaicznymi błędami jak na przykład wybranie nie tego autobusu co trzeba. Mnie się to zdarzyło, ponieważ Izraelczycy zwłaszcza starsi, a ci najczęściej oczekują na przystankach bardzo chcą pomóc, ale ich język angielski pozostawia wiele do życzenia.
Poza tym przeżywam dreszczyk emocji na myśl o powrocie do szkolnej ławki. I nie jestem w tej sytuacji sama. Szkoły języka hebrajskiego są niemal ciągle oblegane przez nowych emigrantów tzw. Olim Hadashim – tych, co zrobili Aliję, bo są Żydami lub po prostu emigrantów, takich jak ja, tych, którzy przyjechali tu dla pracy czy dla miłości.
Francuska reprezentacja
W mojej grupie jest ok. 25 uczniów z przeróżnych zakątków świata. Największa reprezentacja jest oczywiście z Francji – ok 7 osób. To kwestia dwóch ostatnich lat. Przyjechali z różnych powodów. Nie zawsze jest to “rosnący antysemityzm we Francji” , choć pewnie można sobie wyobrazić, że lepiej jest emigrować z własnej inicjatywy, a nie z obawy o życie swoje czy dzieci. Rozmawiałam z Arie, który po prostu otrzymał korzystną ofertę pracy w izraelskim banku, którą po prostu przyjął. Jest też cudowna para po pięćdziesiątce (najlepsi w grupie) Joan Luke i Bridgite. Przyjechali do Izraela, żeby spędzić jesień swojego życia w słonecznym kraju. Zawsze byli związani z Izraelem, więc decyzja nie była dla nich niczym nadzwyczajnym.
Sama też pracuję z młodą parą z Francji, która przeprowadziła się do Tel Avivu, jak mówią z powodu przyjaznej mentalności Izraelczyków i tutejszej atmosfery kosmopolityzmu. Trudno dociekać, czy to są rzeczywiste i jedyne powody, czy jednak u ich podłoża leżą niewypowiedziane obawy, lęki. Ostatecznie myślę, że nikt nie lubi być uciekinierem. Wolimy dokonywać wyboru. Nikt ich nie wyrzucał z dotychczasowego kraju, widzą, co się dzieje i chcą zmiany i lepszej przyszłości dla siebie i dzieci.
Niestety widzę pewną analogię pomiędzy Żydami z Polski, którzy “zdecydowali się” wyjechać z Polski po 68 roku, a dzisiejszą emigracją z Francji. Skojarzenie pewnie wynika z tego, że właśnie pracuję nad epizodem na temat emigracji z 1968 r.
Szacuje się, że z Francji tylko od początku 2015 wyjechało już 4,5 tys. Żydów. Mimo, że prezydent Hollande zapewnia, że “Żydzi wciąż mają miejsce w Europie” – nie wszyscy Żydzi podzielają jego entuzjazm. Bo obojętnie od tego, czy władza Cię zaprasza, czy wyprasza, za Twój dobrostan i poczucie akceptacji odpowiada twoje środowisko. W obu przypadkach to środowisko było i teraz we Francji jest nieprzyjazne, a nawet wrogie. Reasumując….uczę się pośród Francuzów i słucham na co dzień tego pięknego, pozwijanego, nosowego, wysublimowanego języka.
W mojej grupie bardziej nieśmiało słychać też inne języki, bowiem moja grupa jest wybitnie światowa. Uczę się razem z osobami z Kolumbii, Ekwadoru, Kanady, Niemiec, Rosji, Filipin, Wielkiej Brytanii czy Danii. Zewsząd, jeśli można tak powiedzieć.
Jak studiować hebrajski?
Z hebrajskim nie ma żartów. Jak chcesz się uczyć musisz poświęcić temu wiele godzin. Kursy są 3 lub 4 razy w tygodniu – nie rzadziej. Szkoły są generalnie na tzw. wysokim poziomie, bo oczekuje się od nich, że w pół roku wypuszczą studenta władającego nieźle podstawami języka. Pół roku? Tyle czasu trwa najpopularniejszy kurs dla Olim Hadashim- 5 razy w tygodniu po 5 godzin, za który koszty zwraca izraelski rząd. Takie “zanurzenie” w języku daje niesamowite efekty, ale z początku trzeba traktować je na równi z pracą, bo poza zajęciami są jeszcze zadania domowe – jak na porządną szkołę przystało, więc nie ma czasu na inne zajęcia.
Jak mi idzie nauka? Nigdy nie byłam najgłupsza w klasie więc radzę sobie i to nieźle. Czy język hebrajski jest trudny? W mojej opinii nie, a to za sprawą prostych i logicznych konstrukcji zdań. Hebrajski w porównaniu z angielskim jest dużo łatwiejszy w mówieniu, a trudniejszy w pisaniu, bo trzeba opanować zupełnie nowy alfabet. Ucząc się języka hebrajskiego trzeba się zmierzyć także z tzw. Nikudem, czyli systemem kropek ponad i pod literami, który służy za samogłoski, a który nie istnieje w potocznym wydaniu – w gazetach, w książkach. Efekt jest taki, że w języku pisanym niemal nie ma samogłosek. Czytanie to dla uczącego się to akt zgadywania. Kiedy znasz już większość słów zgadywanie nie jest żadnym problemem. Mózg potrafi czytać wyrazy, nawet wtedy, gdy brakuje w nich kilku liter. To działa w każdym języku. Z tego samego powodu jesteśmy zdolni do tzw. szybkiego czytania, czyli omiatania wzrokiem kilku linijek tekstu z doskonałym jego zrozumieniem. Tak samo jest z czytaniem hebrajskiego. “Wybrakowane słowa” nie stanowią problemu. Wszyscy, którzy znają te słowa, wiedzą, o co się rozchodzi. My – uczący się…czasem przeklinamy pod nosem…
W alfabecie hebrajskim mamy też do czynienia z literami, które pełnią podwójne funkcje. W jednym słowie pełnią rolę np. B a w innym W. Tak więc czytanie przypomina trochę grę w Sudoku…czytaj, próbuj, zgaduj aż zgadniesz, czy to B, czy to W i czy BA, czy BE, czy We. Jak już Ci się uda zgadnąć – szalejesz z radości:)
W języku hebrajskim występują również litery kontekstowe. Oznacza to, że A nie zawsze jest A. Może również pełnić rolę U albo O, gdy zestawimy je z inną literą. Nie mniej jednak jest to wciągające i sprawia tyleż frajdy co frustracji, przy pierwszym zetknięciu.
Ja uczę się od początku stycznia. Nie wiem jak nauka wygląda w innych szkołach, ale u mnie w Neve Tzedek dla mnie jest idealnie. Nauczycielka Ira, którą widzicie w materiale wykonuje swoją robotę doskonale i dobrze się też na nią patrzy:) Za 2,5 miesięczny kurs zapłaciłam 2000 NIS czyli ok 1850 zł. Taniej niż w innych szkołach, np. w Gordon. Uczęszczam na zajęcia wieczorami 3 razy w tygodniu. W ciągu dnia pracuję, ale jakoś ogarniam.
Po niespełna dwóch miesiącach nauki swobodnie mogę zamówić obiad w restauracji, zrobić zakupy przez tzw. ladę i porozmawiać ogólnie na temat pogody czy odpowiedzieć na pytanie która jest godzina:)
Leat leat (powoli, powoli) jak mówią Izraelczycy. Niesamowicie pomaga obecność w kraju, którego języka się uczę. Czasem usłyszę jakieś słowo i wierci mi się w głowie dopóki nie poznam jego znaczenia. Muszę wiedzieć wszystko. Czasem też pytam się ludzi na ulicy – zawsze chętnie wytłumaczą.
Na razie boję się pisać, bo ciągle robię błędy. Pracując z moją ulubioną Ruth, (86 letnia Polka i Izraelka) która jest w Izraelu już ponad 50 lat widzę, że wiodący język można mieć chyba tylko jeden. Świetnie mówi po hebrajsku, ale czyta praktycznie tylko po polsku.
Właściwie wszyscy moi rozmówcy z Polski, z emigracji z lat pięćdziesiątych lub sześćdziesiątych władają doskonałym hebrajskim mimo, że przybyli tu już po okresie nauki liceum. Mówić po hebrajsku można się nauczyć bez problemu. Problemem natomiast zawsze zostanie czytanie czy pisanie. Czasem z błędami. Jedna z moich rozmówczyń Halina – bardzo dobrze wykształcona, władająca kilkoma językami kobieta, powiedziała mi, że może po hebrajsku mówić, ale przyjemność z czytania ma tylko w języku polskim lub angielskim. To tak jakby człowiek, mógł mieć jeden alfabet wiodący;)
Nie poddaję się zatem i lecę robić zadanie domowe. Dziś muszę napisać po hebrajsku opis mojego mieszkania, w którym mieszkałam w Warszawie. Mała podróż w czasie i przestrzeni.
Lehitratot! (do zobaczenia)