Tak bardzo chcieliśmy znaleźć wreszcie miejsce parkingowe w Tel Avive. Krążyliśmy kilka dobrych chwil w okolicach Allenby i Rotschild, bo zachciało nam się zjeść śniadanie w kultowej śniadaniowni Benedict. Nigdy tam nie byłam, a wszyscy mówili, że warto, że śniadania są tam królewskie. Zatem jak tylko zobaczyliśmy miejsce, takie kuszące na płatnym parkingu, bez namysłu wjechaliśmy z impetem na parking....trzask, powietrze, syk....Okazało się, że wjechaliśmy od strony wyjazdu, więc kolczatki zabezpieczające poharatały nam oponę. Szczęście w nieszczęściu, że tylko jedną...Godzina 10:30, przedszabatowy ruch na ulicach, biegnący ludzie z zakupami, rowerzyści życzący nam śmierci, bo stoimy na chodniku i 30 stopni w cieniu. No nic....trzeba wymieniać koło. Nie ma problemu. Tylko, że problem był i to spory, bo śruby ani drgną...zaparły się i tyle. Zjawiło się kilku mężczyzn, gotowych pomóc, spróbować swoich sił przeciwko nadąsanym śrubom i nic. Ktoś poradził kupić spray wypełniający koło....Niet - nie działa. Ktoś przyniósł swoje narzędzia z samochodu, próbujemy, dociskamy - nie działa. Wreszcie zjawił się Pan w marynarskiej czapce, nieco wychudzony, chyba trochę wstawiony, ale nie mam pewności - alkohol, trawka czy leki, a może po prostu tak ma. Wracał z apteki z siatką, wypełnioną lekami, chyba z 20 różnych produktów. Już z daleka krzyczy, że on pomoże, że on lubi pomagać, że nie ma problemu, żeby nie płakać, bo on tu mieszka i on pomoże. My reagujemy nieco z dystansem, bo już kilku próbowało, a on na osiłka nie wyglądał. Kręci się koło samochodu, coś mówi pod nosem. Ale gość w czapce nie poddaje się...przyniósł nawet swój profesjonalny zestaw narzędzi z "gwarancją na życie" i działamy. Tak żeśmy działali, że zepsuliśmy dwa stalowe ponoć niezniszczalne klucze...Pracował z nami w pocie czoła przeszło godzinę....naprawdę chciał. Ostatecznie i tak musieliśmy zadzwonić do serwisu, ale byłam pod wrażeniem jego uporu i chęci pomocy, za którą nie oczekiwał dokładnie NIC, bo jak uznaliśmy, że więcej narzędzi nie ma sensu psuć, to on po prostu sobie poszedł. Pobiegliśmy za nim, żeby mu podziękować, powiedzieć: do widzenia. On się obrócił i mówi...szkoda, że nie mogłem pomóc i odszedł.
Jestem zawsze w szoku jak ludzie potrafią zaskoczyć i wzrusza mnie, kiedy poświęcają swój własny czas, energię, siły, by bezinteresownie komuś pomóc. Wszyscy gdzieś biegną, mają swoje sprawy, a on postanowił te sprawy odłożyć na potem. Byli też tacy, co próbowali pomagać "oralnie" wykrzykując instrukcje z przejeżdżającego samochodu, które jak możecie sobie wyobrazić na niewiele się zdały. Ten człowiek się zatrzymał i całkowicie poświęcił się sprawie. Głupiej, prozaicznej, ale jednak. Nigdy nie złapałam gumy w Polsce i nie chcę porównywać, bo jestem pewna, że wszędzie są dobrzy, pomocni ludzie, ale jakoś mnie się częściej przytrafia w Izraelu. To może wynikać po prostu z faktu, że tu się więcej zaczepia, zagaduje, rozmawia z nieznajomymi i pewnie też dlatego łatwiej poprosić o pomoc, czy ją zaoferować. ps. na śniadanie przeszła nam ochota. Trzeba będzie pojechać innym razem. buuuu:((