Jest 6:30, co dla mnie i jak pewnie dla wielu oznacza środek nocy. Dokładnie rok temu zamieściłam podobne zdjęcie, także w drodze do pracy, dzieląc się z Wami -współtowarzyszami tej szalonej emigracji osobliwym uczuciem spełnionego marzenia. Takiej radości połączonej z zaskoczeniem samej siebie-"jak to się u licha tak wszystko udało"? Jak ten gołąb, kiedyś siedziałam, patrzyłam w chmury i rozmyślałam jakby to było cudownie podróżować po Izraelu....czułam, że to mój kawałek ziemi, moja muzyka, moja wibracja, moja mentalność (choć nic o niej wtedy nie wiedziałam). I aby rozwiać wasze wątpliwości-oczywiście nie zawsze jest bajkowo i łatwo. Nigdy w życiu tak ciężko nie pracowałam, nigdy nie rozmawiałam jednego dnia w 3 językach (Wiecie jak to się mózg wtedy lasuje?), nigdy nie żyłam tak intensywnie...co będzie jak bocian przyniesie dzieci????😱😱😱 Czasem wstaję tak wcześnie, że w autobusie po ciemku dopijam kawę, wykonuję pełny makijaż,
robiąc bezbłędną "kreskę" drżącym pędzlem i piszę notatki z życia na telefonie, żeby mi te wszystkie doświadczenia, obserwacje nie uciekły w tym szale zwanym życiem. Zawsze w akompaniamencie jakiejś izraelskiej muzyki. Dziś na pulpit "wjechał" Eliad. Trochę się zaokrągliłam, więc selfies już nie wychodzą tak "glamour" jak wtedy kiedy nie znałam falefeli i shoarmy ale mam nadzieję, że dojrzycie ten błysk w oku, który sprawia, że nieważne są wymienione powyżej narzekania;) ❤️❤️❤️😘😘😘 dla Was!