top of page

5 przyczyn, dla których Izrael na razie przegrywa walkę z wirusem


Wizja przylotu do Izraela jak i wylotu bez konieczności odbywania kwarantanny ucieka nam sprzed oczu z każdym mrugnięciem. Niezliczoną ilość razy już witaliśmy się z gąską i planowaliśmy, wydawałoby się w bezpiecznej perspektywie czasowej, możliwy przyjazd. Nadal uważam, że do końca roku zostaną wznowione loty pomiędzy Polską a Izraelem, ponieważ pandemia nie ma na razie zamiaru zwalniać, za to powoli uczymy się z nią żyć, pracować a także podróżować. Izraelczycy okupują wszelkie resorty wypoczynkowe w kraju, parki narodowe oraz parki wodne. W Izraelu nadal obowiązuje noszenie maseczek przy każdym wyjściu z domu (także na otwartej przestrzeni), nadal jest wymóg dystansu 2 metrów w kolejkach, restauracjach, urzędach. Izrael nadal nie wpuszcza turystów, a mimo to radzi sobie dużo gorzej z zakażeniami niż inne kraje, które od wielu tygodni przeżywają najazd turystów z zagranicy.

Jak to się stało, że z kraju będącego na szczycie listy pod względem bezpieczeństwa w czasach korony spadliśmy na jej głębokie dno? Nie bez przesady piszę dno, gdyż kilka dni temu ogłoszono, że Izrael ma najwyższy wskaźnik zakażeń względem swojej populacji na skalę światową! Ci, co mają nieco więcej poczucia humoru cieszą się, że wciąż jest to coś w czym jesteśmy „najlepsi”.

Co zatem sprawia, że Izrael od kilku miesięcy nie może spowolnić rozpędzonej lokomotywy zakażeń? Poniżej kilka wybranych przeze mnie kluczowych przyczyn.

Koalicja z koszmaru


Kiedy w maju po wielomiesięcznych dywagacjach utworzono wreszcie koalicję Likud -Kahol Lavan wydawało się, że od tego momentu zarządzanie kryzysem ekonomicznym i zdrowotnym wejdzie w dynamiczną fazę. Mieliśmy wszelkie warunki ku temu, by stać się drugą Nową Zelandią. Odizolowani od świata jako pierwsi, mała populacja, nowa, przynajmniej częściowo świeża krew w rządzie. Bardzo szybko okazało się, że koalicja pomiędzy tak odmiennymi światopoglądowo liderami w cieniu procesu karnego Netanyahu oraz lęku Bennego Gantza przed rychłym „wykolejeniem z rządu” jest zwyczajnie niemożliwa. Zamiast rzucić się w wir przygotowania kraju na wszelkie skutki kryzysu, politycy zajęli się swoim interesem. Tylko dla przykładu podam, że w maju w mediach przewinęła się dyskusja na temat planowanego na najbliższy czas włączenia części terenów Zachodniego Brzegu w granice Izraela zgodnie z planem pokojowym Trumpa. Tak, jakby było to najważniejsze w tak kryzysowym roku. Ciągłe kłótnie i nieporozumienia rozwiązywane i ujawniane za pomocą mediów, (jakby panowie nie mogli powiedzieć sobie paru słów prawy w oczy) sprawiły, że obywatele wyszli na ulicę a ich codzienną obecność na protestach i strajkach można już liczyć w miesiącach a nie tygodniach.

Społeczeństwo jest zdegustowane zachowaniem rządu, który nie dość, że sam opływa w dostatki to jeszcze ma czelność komentować, że doniesienia o głodujących obywatelach to stek bzdur. Tak wypowiedział się minister Tsachi Hanegbi (nie wiadomo jeszcze od czego) w jednej z telewizji. Rząd powołuje po raz pierwszy w historii Izraela ponad 50 nowych ministrów i wiceministrów (!), Gantz planuje remont swojego domu z kilka mln szekli, Netanyahu prosi o umorzenie podatku sprzed kilku lat, poza tym skarży się, że nie stać go z prywatnych środków na proces karny, w którym jest oskarżony w 3 sprawach o korupcję. „Rząd na chmurce”, nie może wylądować w rzeczywistości, która z dnia na dzień staje się coraz bardziej pesymistyczna.

Ostatnio jako obywatele przeżyliśmy prawdziwy dramat rodem z Dynastii. Do dnia 25 sierpnia parlament musiał ostatecznie przegłosować budżet na 2020 rok… Partia Likud upierała się, by przegłosować budżet na rok (czyli na tych ostatnich kilka miesięcy 2020 roku), koalicjant Kahol Lavan upierał się, że budżet musi być na 2 lata. Jeśli budżet nie byłby przegłosowany do dnia 25 sierpnia zgodnie z prawem parlament ulega samorozwiązaniu i znowu po raz czwarty politycy zaciągnęliby nas do urn. Do ostatniej chwili w nocy w dniu 24 sierpnia „koalicjanci” dywagowali nad różnymi opcjami. Wreszcie ogłosili, że przesuwają dywagacje o kolejne 3 miesiące. Jeśli do tego czasu nie ustalą co z budżetem - idziemy na wybory. Komedia nie dramat ale z pustym śmiechem.

Dodam tylko, że Gantz stoi na straży 2 letniego budżetu z uwagi na uzasadniony lęk, że jeśli budżet będzie krótszy to dojdzie do wcześniejszych wyborów, a on nie zostanie premierem, tak jak umawiał się z Natanyahu. Kwestia budżetu to jedyna gwarancja dotrwania do krzesła premiera. Chociaż Gantz wydaje się być zupełnie zagubiony w meandrach wielkiej polityki Netanyahu i powoli traci jakiekolwiek poparcie.

Zygzakiem w koronę


Zdaję sobie sprawę z tego, że problem zarządzania pandemią lub „plandemią” jak niektórzy lubią ją określać jest wyzwaniem dla rządzących z całego świata. Dziś już mniej istotne jest skąd wirus się wziął i kiedy pojawi się szczepionka. Teraz istotne jest stworzenie jakiejś bezpiecznej wizji funkcjonowania z koroną, niezależnie od tego jak groźna jest dla młodych czy starszych ludzi. Zapętliliśmy się w analizach i ocenie ryzyka. Z jednej strony wirus wydaje się nie tak groźny jak na początku sądziliśmy, z drugiej nie można odmówić mu elementu zaskoczenia. Co chwile dowiadujemy się o kolejnych symptomach, przedłużających się komplikacjach u chorych, którzy już nie są nosicielami. Jednym słowem lepiej na koronę nie chorować niż chorować ale już na pewno mniej się jej boimy. Zwłaszcza jeśli jesteśmy osobami zdrowymi i młodymi. Męczą nas ciągłe ograniczenia, forsowanie przez rząd nowych praw, które ograniczają prawa obywateli „ponoć” w wyższym celu.

Faktem jest jednak, że liczba zakażeń w Izraelu jest wyższa niż w innych krajach i obowiązkiem rządzących jest opracowanie planu obniżenia tego wskaźnika „na wczoraj”. Co robi się w Izraelu?

W połowie sierpnia powołano kilka nowych osób w Ministerstwie Zdrowia i tzw. Gabinecie „Korona” i sądzono, że to pomoże przezwyciężyć impas w reakcji na rozprzestrzenianie się wirusa po kraju. Proesor Ronni Gamzu - nowy ekspert odpowiedzialny za zatrzymanie epidemii w kraju od kilku tygodni próbuje wpłynąć na decyzje rządu dotyczące zamknięcia miast i dystryktów najbardziej dotkniętych zakażeniami. Udało mu się to dopiero w miniony czwartek, kiedy liczba dziennych zakażeń przekroczyła 3000 dziennie. Rozwiązanie to próbował forsować, kiedy zakażeń było 1000 na dzień. Przed Ronim Gamzu było jeszcze gorzej. Jak pojawiały się jakieś decyzje to zbyt często zdarzało się, że albo są odwoływane w ostatniej chwili albo nie mają żadnego odzwierciedlenia w gromadzonych danych. Tak było w przypadku nagłego zamknięcia siłowni i basenów. Właściciele tych biznesów poprosili o dane, na podstawie których rząd zdecydował, że to właśnie tutaj dochodzi o zarażeń. Okazało się, że to jest kilka % ogólnych źródeł zakażeń. Zakaz ściągnięto, siłownie i baseny na nowo zostały otwarte.

Później wprowadzono zamknięcie plaż, centrów handlowych i restauracji i barów…ale tylko w weekendy. W weekendy większość sklepów i tak jest zamkniętych, ludzie po całym tygodniu pracy chcą odpocząć na plaży na świeżym powietrzu a restauracje właściwie tylko w weekendy ratują się przed całkowitą plajtą. Na godzinę przed wejściem zakazu w życie w piątek niespodziewanie rząd podał do wiadomości, że jednak restauracje mogą być otwarte…Restauratorzy, którzy kilka godzin wcześniej oddali jedzenie potrzebującym lub wyrzucili z ciężkim sercem do kosza dostali białej gorączki. Wygrali Ci, którzy mieli w planie i tak otworzyć swoje restauracje wbrew zakazowi. Zygzak.


Czynny sprzeciw całych społeczności


Środowiska Żydów ortodoksyjnych od samego początku kryzysu bardzo źle przyjmowały jakiekolwiek zalecenia mające na celu powstrzymanie zakażeń. Kilka tygodni trwały starcia pomiędzy policją a mieszkańcami Mea Shearim czy Bnei Brak w walce o zamknięcie szkół, synagog, biznesów czy stosowanie maseczek ochronnych tak jak to działało już w całym kraju. Dziś sytuacja jest o wiele bardziej dramatyczna. Profesor Gamzu ogłosił wczoraj, że niemal 80% nowych dziennych zakażeń ujawnia się właśnie pośród osób ze środowisk ultraortodoksyjnych. Zasadnicza przyczyna się nie zmienia: grupy te nadal nie noszą maseczek, urządzają licznie uczęszczane ceremonie, a także są przekonywani przez swoich duchowych liderów (jak ostatnio na przykład przez Rabina Kanievsky), żeby w ogóle nie poddawać się testom, by na jaw nie wychodziła skala problemu, która doprowadziłaby znowu do zamknięcia szkół i synagog. Teraz kilku meyerów miasteczek ortodoksyjnych wystosowało specjalny list do premiera Netanyahu, w którym grożą, że nigdy nie zapomną mu zgody na to tymczasowe zamknięcie i nie zamierzają przestrzegać żadnych ograniczeń. Siła polityczna ortodoksyjnych Żydów w Izraelu jest spora i kluczowa dla Likudu, by utrzymać władzę.

W pewnym sensie trudno się z nimi nie zgodzić. Z pewnością wielu z mieszkańców tych dzielnic poniesie dotkliwe konsekwencje odpowiedzialności zbiorowej (pomimo przestrzegania zasad) oraz ostracyzmu ze strony innych społeczności. Czują  się niesłusznie zamknięci i zaszczuci. A co z protestantami, którzy również gromadzą się codziennie w Jerozolimie i też często nie do końca przestrzegają dystansu społecznego i noszą maseczki „tak jakby”. Istotny i widoczny podział pomiędzy Izraelem świeckim a religijnym przez koronę wkracza właśnie w nową fazę.

Co roku w czasie świąt Nowego Roku kilkadziesiąt tysięcy ortodoksyjnych Żydów pielgrzymuje na grób cadyka Nachmana z Braclawia do miejscowości Umań na Ukrainie. Są to dziesiątki wyczarterowanych lotów z Izraela z męską częścią wyznawców Chasydyzmu. Podczas kilkudniowych świąt Chasydzi wbrew pozorom nie spędzają czasu tylko na modlitwie i kontemplacji. Żadne takie. Jest to czas radości, dyskusji, tańców i… picia alkoholu oraz ogólnej zabawy. Nie ma więc mowy o zachowaniu jakichkolwiek zaleceń związanych z utrzymaniem dystansu społecznego czy „zamaseczkowania”. Co robi oficjalnie Izrael?

Kiedy stało się już jasne, że Ukraina nie wpuści izraelskich obywateli a Izrael nie ma właściwie argumentów w dyskusji z ukraińskim rządem Prof. Gamzu po cichu kontaktuje się z władzami Ukrainy i prosi wręcz, by izraelskich obywateli do Ukrainy nie wpuszczać. Dlaczego nie odbywa się na to szczeblu rządów i ministrów? Ano dlatego, że brak jest chętnego na wzięcie odpowiedzialności za taki afront wobec ortodoksyjnych wyborców z partii Shaas. Ostatecznie Ci, którzy już polecieli na Ukrainę skarżą się w mediach społecznościowych, że nie chcą ich wpuścić. Żeby było jasne, liderzy środowisk Chasydów są oburzeni i nadal wierzą, że uda im się przeforsować zgodę na świętowanie na grobie cadyka Nachmana. Liderzy orotodoksyjni zapytani, co sądzą o zakazach i polityce rządzących skarżą się na brak wyczucia i delikatności ze strony polityków w komunikacji z nimi. Podkreślają, że prof. Gamzu nie zwrócił się do nich bezpośrednio tylko wydał oświadczenie podczas konferencji prasowej jednoznacznie skierowując na nich uwagę jako na źródło kryzysu.  

Prawda jednak jest taka, że kiedy Ministrem Zdrowia był ortodoksyjny Yaakov Litzmann komunikacja była podobnie „kulawa” to znaczy proszenie i tłumaczenie, by dostosować się do zakazów w związku z epidemią również nie przynosiło skutków, a sam minister był widziany w synagodze w momencie, kiedy wprowadzane były pierwsze ograniczenia.

Drugą liczną grupą społeczną, która wybija się na prowadzenie w tym niesławnym zestawieniu zarażeń to Izraelscy Arabowie. Trwa sezon na śluby, toteż wiele osób nadal decyduje się na organizacje nielegalnych licznych imprez, kilkakrotnie przekraczając maksymalną liczbę dozwolonych uczestników. Przed kilkoma dniami na północy odbyło się właśnie takie wesele na 5000 !!! uczestników…z których większość nie miała na sobie maseczki.

Nie spieszę z wnioskiem, że te dwie grupy to nasz całkowity problem, albo, że wszystkiemu winni są nieodpowiedzialni ortodoksi czy Arabowie. Prawda jest taka, że każdy z nas widzi na co dzień kogoś, kto stawia innych w zagrożeniu zarażeniem lub pewne sytuację, które sprzyjają rozwojowi epidemii w naszej okolicy. Podobne zarzuty można kierować także w stronę celebrytów czy zwykłych ludzi, którzy pomimo zaleceń urządzają imprezy i eventy w tzw. imprezowym podziemiu licząc na to, że nikt nie wezwie policji.

Mamy więc spory problem z uznaniem prawdopodobieństwa, że korona może okazać się groźna dla mnie czy naszych bliskich. Być może nie jest aż tak groźna, ale właśnie zaczęliśmy rok szkolny i choćby dlatego natychmiastowe obniżenie liczby nowych zakażeń jest absolutnie konieczne, by w pewnym momencie nie doprowadzić systemu zdrowia na skraj wyczerpania i nie skazywać chorych na inne choroby na zagrożenie śmiercią przez zaniedbanie. Tak samo paraliżującym widmem są ciągłe kwarantanny dla rodziców, którzy przecież w końcu muszą kiedyś pracować i zarabiać pieniądze. Znam rodziny, które do tej pory przechodziły przez kwarantannę już 2-3 razy ze względu na stwierdzenie zakażenia u jednego z dzieci w przedszkolu czy u nauczycielki w szkole.

Dla mnie osobiście niezwykle palącym problemem jest moment, w którym znowu będę mogła zaoferować swoje usługi turystyczne w Izraelu, czyli moment otwarcia granic. Do tego czasu moje ręce są związane a perspektywa zarobku bardzo odległa. Dobrze, że jestem w ciąży. Moje priorytety kumulują się w innym miejscu.

Tematy zastępcze


Izrael od kilku tygodni żyje historycznym wydarzeniem normalizacji stosunków dyplomatycznych ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Nagle, w środku marazmu i kryzysu społeczeństwo otrzymuje tak radosną wiadomość! Dla Izraela, którzy od początku swojego istnienia jest izolowany i nie uznawany przez kilkadziesiąt arabskich krajów jest to wiadomość przełomowa. Izraelczyk jest dumny ze swojego kraju, nie potrzebuje łaski ani nie martwi się bojkotami, bo gdyby się tym zamartwiał kraj stałby w miejscu. Kiedy jednak dochodzi o uznania prawa Izraela do istnienia przez kolejne państwo Izraelczyk zwyczajnie czuje uzasadnioną satysfakcję. To wydarzenie bez wątpienia historyczne i jak pokazuje tych kilka tygodni może mieć wpływ na geopolitykę regionu w najbliższych latach, ponieważ kilka kolejnych państw arabskich jest zainteresowanych podjęciem rozmów z Izraelem o przyszłości.

Nie mniej jednak mam mieszane uczucia, kiedy dociera do mnie, że ów sukces jest kilkakrotnie przypominany przez premiera i jego kolegów z partii we wszystkich rozmowach w mediach - także tych związanych z kryzysem ekonomicznym i brakiem strategii przezwyciężenia impasu w związku z liczbą zakażeń. Media społecznościowe szaleją, trwają wirtualne uściski dłoni pomiędzy firmami izraelskimi a dubajskimi, oferty współpracy i zapisy na listę oczekujących na wycieczki.

Zgodzę się, że kraj musi funkcjonować pomimo pandemii i realizować różnorodne projekty i cele także w czasie kryzysowym. Mam jednak nieodparte wrażenie, że sukces ten ma wspierać tylko i wyłącznie nieuniknioną kampanię wyborczą partii Likud i osobiście premiera Netanyahu. Sposób komunikacji sukcesu także o tym świadczy. Choć proces dyplomatyczny został zapoczątkowany z ZEA jeszcze w czasach Itzhaka Rabina i jest to wysiłek ogromnej rzeszy ludzi a także różnych rządów Izraela (nie tylko Likud) premier się o tym nie zająknął. Cały splendor przypisuje sobie. Zyskałby w moich oczach więcej gdyby podzielił się sukcesem z ludźmi, z którymi go współtworzył na przestrzeni lat. Wizerunek premiera bardzo zyskał na tym wydarzeniu właśnie teraz.

„Pieprzę to wszystko"


Na wszystkie powyższe przyczyny specyficzne dla Izraela nakładają się oczywiście problemy, których doświadczają wszystkie państwa na świecie. Jako społeczeństwo nie wierzymy już politykom, nie wierzymy ani w „model amerykański”, ani w szwedzki, ani tajwański ani w szczepionkę. Coraz większa grupa ludzi (idąca w miliony) zapiera się, że szczepionce się nie podda. Coraz więcej osób walczy o prawo do nienoszenia maseczki podając przeróżne powody. Coraz więcej z nas zauważa, że zachorowania na koronawirusa można porównać do innych chorób wirusowych i nadanie jej specjalnego statusu jest zwyczajnie przerostem formy nad treścią. Nie dajemy już rady z pracą z domów, dzieci potrzebują bezpiecznej przestrzeni by się uczyć i rosnąć, a przede wszystkim potrzebują swoich rówieśników. My jako rodzice potrzebujemy wytchnienia ale i pewności, że nic złego nie stanie się naszym rodzinom. Jako pracownicy mamy dosyć niepewności i lęku przed utratą pracy i kryzysem ekonomicznym, a który jest powodowany przez trwającą oficjalnie pandemię. Mamy zwyczajnie dosyć wobec braku logicznych działań i jednolitej strategii. Godzinami rozprawiamy nad bezsensownością używania tej samej maseczki przez kilka dni, badania temperatury, czy ograniczeń życia kulturalnego, podczas gdy politycy urządzają wiece wyborcze, podczas których odwołują pandemię, aby ją potem znowu zaprosić i nią postraszyć. Mamy zwyczajnie dość i wydaje się, że żaden wirus nas już w domu nie zamknie. Przynajmniej nie ten, którego śmiertelność jest równa statystycznemu prawdopodobieństwu śmierci w wypadku samochodowym. Wychodzimy na barykady, gdyż już zrozumieliśmy, że nikt o nas właściwie nie zadba, niczego nie obieca, ani nie zapewni. Żaden ekspert nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Na każdy argument „za” mamy 10 poważnych argumentów przeciw. Brak autorytetów, brak w nas także już cierpliwości i możliwości poznawczych, by te wszystkie analizy ważyć i mądrze wybierać.

Takie opinie oczywiście przeważają w grupie osób młodych, którzy jeśli już zachorują to przechorują, ale nie umierają. Większość z nas będzie nosicielami w najbliższym czasie dopóki nie będzie szczepionki lub nie wyrazimy zgody na jej przyjęcie. Ci, którzy umrą najczęściej są wieku naszych dziadków. Ale przecież dopóki to nie nasi dziadkowie to nie jest nasza sprawa. Zracjonalizowaliśmy pandemię do wymiaru statystycznego, bo psychicznie już nie wyrabiamy. Ani ja ani Ty. Obojętnie gdzie mieszkamy, niezależnie od szerokości geograficznej chcemy zwyczajnie żyć z bliskimi, pracować i czasem wyjechać na wakacje, a czasem wziąć ślub. Chcemy naszego życia z powrotem, ale jednocześnie gdzieś w środku bulgocze nam lęk przed zachorowaniem. Tłumimy ten lęk i dzielnie idziemy przez miasto z maseczką pod nosem. Czyli trochę się boimy ale każdy kolejny oddech pełną piersią jest bezcenny.


Izrael jest moim domem. Ma w moim sercu specjalne miejsce, bo jest też domem z wyboru a nie z przymusu i to się nigdy nie zmieni. Mam nadzieję, że za 2-3 miesiące pokonamy ten impas jako naród i poradzimy sobie jak to Izrael zwykł zawsze robić z sukcesem. Kiedy przyjechałam do Izraela byłam sama. Niewiele rozumiałam z polityki. Zajmowałam się tematami lekkimi i łatwymi. Teraz mam tutaj rodzinę, która za chwilę się powiększy i czuję, że staję się dorosłym uczestnikiem rozmów przy stole. Ta dorosłość niestety czasem jest bolesna, nie zawsze pozwala mi na pozytywną egzaltację. Tych kilka lat poznawania Izraela też nauczyło mnie pokory wobec wszelkich uproszeń i konkluzji, dlatego potraktujcie proszę ten post jako jedną z wielu opinii. Nie prawdę objawioną, bo do poznania tej nigdy nie pretenduję. Wiem już z doświadczenia, że za kilka lat spojrzę ta dzisiejsze czasy jeszcze inaczej i właśnie ta ciągła rekonstrukcja światopoglądu jest dla mnie najbardziej fascynującą przygodą.

Pozdrawiam Was serdecznie ćwicząc oddechy przed godziną zero:)

0 komentarzy

Comments


bottom of page